2/27/2020

2/27/2020

Lily Graham "Dziecko z Auschwitz"

Lily Graham "Dziecko z Auschwitz"


Życie nie czeka jednak, aż będziemy gotowi. Zwykle rzuca nas na głęboką wodę i zmusza do pływania. Niezależnie od tego, jak się czujemy. 


OPINIA PRZEDPREMIEROWA

Obecnie rynek wydawniczy zalewany jest literaturą obozową - to powieściowy trend, który łatwo się sprzedaje. Fabularne książki historyczne poprzez ciekawą opowieść pokazują realia ówczesnego życia, przybliżając nam ważne wydarzenia. Problem polega na tym, że wiele powieści zupełnie nie spełnia tej funkcji, rozmywając się z prawdą historyczną. Być może właśnie dlatego tak długo o Auschwitz czytałam tylko pozycje naukowe. W końcu zaryzykowałam, a moje ręce wpadło "Dziecko z Auschwitz" Lily Graham.

Eva Adami postanawia za wszelką cenę odnaleźć swojego męża, którego ostatni raz widziała na peronie w Theresienstadt - miasta, pełniącego funkcję getta i obozu koncentracyjnego. Udaje jej się ustalić, że Michal najprawdopodobniej przebywa w Auschwitz. Zamierza się tam dostać, wbrew zdrowemu rozsądkowi i głosom rodziny. Jej przyjaciółka Sofie nie zastanawia się długo i także kieruje się do pociągu, jadącego we wschodnim kierunku - tym bardziej, że być może do tego samego miejsca trafiła jej kuzynka, która ukryła gdzieś jej syna. 

Tytuł jest bardzo mylący - to nie jest książka o dzieciach. Owszem, Sofie ma syna i chciałaby go odnaleźć, jednak jest pewna, że nie znajduje się on w Auschwitz. Tytułowe dziecko pojawia się dopiero na koniec lektury i niewiele wnosi w całą fabułę. Jeśli ktoś wybrał tę pozycję ze względu na wątek niemowlęcia w obozie, zdecydowanie będzie rozczarowany - nie da się ukryć, że to opowieść głównie o przyjaźni dwóch kobiet oraz jej znaczeniu w tak trudnych okolicznościach.

Niestety, dla mnie lektura była frustrująca głównie ze względu na kłamstwa. Zaznaczyłam sporo fragmentów, które są sprzeczne z prawdą historyczną. Nie mówię o ewentualnych uśmiechach losu, szczęśliwych przypadkach i niezwykłych wyjątkach, które są mało prawdopodobne, a jednak możliwe - nawet na terenie obozu śmierci. Mówię o konkretnych wydarzeniach lub faktach, które są oczywistością. Wiele z opisywanych sytuacji trąci fałszem i jest wyssana z palca.

Mogłabym jeszcze przełknąć zmianę przebiegu niektórych wydarzeń na potrzeby fabuły lub przymknąć oko na zaprzeczanie faktom, gdyby autorka przyłożyłaby się do realistycznego opisu obozu. Jeśli dostałabym dobrze przedstawiony obraz życia codziennego więźniów Auschwitz, lektura spełniłaby swoje zadanie - dowiedziałabym się, co czuli i jak żyli ludzie w barakach. Mam wrażenie, że nie otrzymałam nawet namiastki tego, czego się spodziewałam po literaturze obozowej. 

Wynika to nie tylko z braku solidnego przygotowania się do tematu, ale także z kiepskiego stylu Lily Graham. Niestety, niespójność historyczna to tylko jedna strona medalu. Autorka nie jest spójna sama ze sobą. Ba, nawet opis okładkowy jest odrobinę niespójny z fabułą, nie przytaczając już nawet wspomnianego wcześniej tytułu. Logika to fundamentalna sprawa w każdej książce, a jej brak położy na łopatki nawet najciekawszy pomysł na budowanie świata przedstawionego.

Rozdrażniła mnie również infantylność kreacji bohaterów - nie mam tutaj na myśli tylko samych charakterów, choć i one nie były zbyt rozwinięte. Autorka zastosowała podział wyciągnięty z głowy przedszkolaka. Oni, czyli Niemcy - źli, zawsze cuchnący alkoholem, despotyczni, przymykający oko tylko w interesownych sprawach, wiecznie spragnieni seksu z więźniarkami, śmierdzący, z pożółkniętymi gałkami ocznymi. Wszyscy. Bez wyjątku. Przypisanie wszystkim nazistom tak samo złych i charakterystycznych cech było aż nienaturalne - jakby autorka poszła w klimaty fantastyki apokaliptycznej, a obozem rządziło stado niezaspokojonych seksualnie, pijanych i żółtookich wilkołaków. Nie dodaję teraz dobroci oprawcom, ale Lily Graham zdecydowanie za mocno popłynęła w epitetach, które nijak się miały do kontekstu. Oczywiście, druga strona jest zawsze wybielona, pełna nadziei, miłości do wszystkich, dobrotliwa, pokojowa... Taki podział sprawił, że bohaterowie byli bez wyrazu - albo ktoś był dobry, albo zły. Nie liczył się konkretny bohater, tylko jego przydział do jednej lub drugiej grupy.

Na samym końcu znajduje się notka od autorki. Wyjaśnia w niej, czyje historie zainspirowały ją do napisania książki. Mam nieodparte wrażenie, że gdyby trzymała się swoich inspiracji, wyszłoby zdecydowanie lepiej. Połączyła za dużo wątków, co po prostu nie mogło się udać. W "Dziecku z Auschwitz" chciała zmieścić zbyt wiele - wystarczyło skupić się na jednym elemencie i solidnie się do niego przygotować.

Moim zdaniem nie warto tracić czasu na tę książkę. Osoby interesujące się tematyką obozową poczują się rozczarowani brakiem spójności historycznej, z kolei koneserzy dobrej literatury nie znajdą tutaj nietuzinkowego stylu, porywającej fabuły ani świetnej kreacji bohaterów.

Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 11.03.2020
Liczba stron: 315
Przeczytane: 24.02.2020
Ocena: 2/10

2/25/2020

2/25/2020

Sofi Oksanen "Gdy zniknęły gołębie"

Sofi Oksanen "Gdy zniknęły gołębie"


Bo choć człowiek może stworzyć sobie nową tożsamość, może przybrać nowe nazwisko, wymyślić nową biografię, zawsze go wyda jakiś drobiazg z poprzedniego życia. 

Mam wrażenie, że polska narracja historyczna ma za zadanie pokazać nasz naród jako światowego męczennika. Najgorsze rzeczy przydarzyły się nam (przydarzają, bo ktoś nam je wyrządza, a sami nie jesteśmy za nie odpowiedzialni nawet w najmniejszym procencie). Jeśli na świecie działo się coś złego, to u nas i tak działo się gorzej, więc inni nie mogą narzekać. Być może właśnie dlatego jesteśmy zamknięci na historię innych państw i nie dostrzegamy bolesnych stron na cudzych kartach historii. 

Jedną z takich kart pokazuje nam fińsko-estońska pisarka Sofi Oksanen w swojej książce "Gdy zniknęły gołębie". Powieść za pomocą historii rodziny przedstawia obraz Estonii za czasów okupacji niemieckiej oraz władzy sowieckiej. Roland jest oddanym patriotą, który marzy o wolnej Estonii. Zrobi wszystko, aby zawalczyć o niepodległość swojego kraju - nawet jeśli musi przeciwstawić się władzy i narazić swoje życie. Z kolei jego kuzyn Edgar zrobi wszystko, aby władza go uwielbiała. Jakakolwiek by ta władza nie była, świetnie wpasowuje się w jej struktury. Poglądy są dla niego nieważne - ważne są natomiast prywatne korzyści materialne i zaspokojenie własnej pychy. 

Chociaż wydawać by się mogło, że "Gdy zniknęły gołębie" to przede wszystkim historyczna pocztówka Estonii, autorka postawiła przede wszystkim na ludzką psychikę. Sofi Oksanen rewelacyjnie przedstawiła motywy, jakie targają ludźmi podczas trudnych wydarzeń - szczególnie podczas moralnego dylematu nad własnym bezpieczeństwem a czystością swojego sumienia. Osiągnęła to głównie dzięki niezwykle wnikliwej kreacji głównych bohaterów, których połączyła historia żony Edgara. To ona była spoiwem całej książki i to właśnie jej postać wydaje się najbardziej tragiczna. 

"Gdy zniknęły gołębie" idealnie przedstawia fałsz lisich ludzi, którzy nie potrafią oprzeć się pokusie. Sylwetka Edgara jest zawiła głównie nie względu na jego powierzchowną zmienność. Bez problemów dostosowuje się do nazistowskiej rzeczywistości, brylując wśród niemieckich żołnierzy. Sprytnie manipuluje faktami, aby zrobić z siebie bohatera. Chwilę później zaskrabia sobie zaufanie władzy sowieckiej, działając w jej strukturach. Chociaż jego poglądy są zmienne, jego pragnienia pozostają takie same. 

Powieść jak topniejący lód odkrywa przez nami historię, która pozostawała dla nas nieznana. Kto z nas słyszał o obozach koncentracyjnych, działających na terenach Estonii? Konzentrationslager Klooga? To tylko jedna z nieznanych nam, a jakże zatrważających historii tego kraju. W książkach Katji Kettu spotkałam się z zestawieniem najważniejszych wydarzeń podczas opisywanego okresu - krótko rozpisane daty. W tej książce również pokuszono się o podobną listę, ale z użytymi określeniami, które powiązane są z przedstawionymi wydarzeniami. To dodaje pozycji więcej autentyczności. 

Ponadto, autorka z niezwykłą starannością oddała rzeczywistość tamtych czasów - i nie mówię tego tylko w kontekście prawdy historycznej, z którą Sofi Oksnanen starała się być cały czas zgodna. Słowami odmalowała obraz miasta po bombardowaniu, zauważyła deficyty w produktach w tamtych czasach, zilustrowała obraz estońskiej wsi, zwróciła uwagę na znaczące detale. To wszystko uchwyciła dzięki doskonałemu stylowi.

Udało mi się znaleźć także fragment, który z pewnością ucieszy koneserów polskich wątków w powieściach zagranicznych autorów. W czeluściach słów znajduje się nawiązanie do sprawy Katynia. 

Chociaż książka jest trudna w odbiorze i trzeba się nad nią naprawdę skupić, to jej czytanie przynosi mnóstwo satysfakcji. "Gdy zniknęły gołębie" to solidny kawał dobrej literatury, taki z najwyższej półki. To jedna z tych powieści, która przez swoją wyrazistość pozostaje w pamięci na długo. 

Wydawnictwo: Wydawnictwo Czarne
Data wydania: 19.04.2015
Liczba stron: 368
Przeczytane: 02.02.2020
Ocena: 9/10

2/23/2020

2/23/2020

Marie Robert "Jak żyć? Poradnik dla nieogarniętych"

Marie Robert "Jak żyć? Poradnik dla nieogarniętych"


OPINIA PRZEDPREMIEROWA

Pewnie wielu z Was zadaje sobie pytanie, jak żyć. Każdy z nas żyje (przynajmniej taką mam nadzieję...), a jednak nikt nie ma gotowego przepisu na życie - uniwersalnego, który zawsze się sprawdza. Chociaż żyjemy przez całe życie (?!), nikt nie staje się specjalistą od życia. Nic dziwnego. Przerażające, ogromne życie składa się z wielu drobnych, ale jakże znaczących chwil. O ile nad całym życiem trudno mieć kontrolę, to na niektóre małe momenty już możemy wpłynąć. 

Książka "Jak żyć? Poradnik dla nieogarniętych" nie dotyczy jednego z największych filozoficznych zagadnień. Nie znajdziecie tutaj patetycznych mądrości, które przynoszą tylko chwilowy zachwyt nad pięknym doborem słów. Nie ma tutaj nawet banalnych i jakże ogólnych wskazówek, które nic nie wniosą do Waszego życia. 

Marie Robert ściągnęła filozofię z nieosiągalnego piedestału i zestawiła filozofów z problemami współczesnego życia codziennego. W książce zaprezentowała filozofię użyteczną - nie taką, która utrudnia nam życie kolejnym egzaminem na studiach (ten egzamin wspominać będę do końca życia...). Autorka pokazała, że mądrości filozofów nie odnoszą się tylko do spraw wielkiej wagi, ale mogą nam pomóc na co dzień. 

Poradnik został podzielony na kilka rozdziałów, a każdy z nich dotyczy innego problemu i zestawiony jest z jednym myślicielem. Związki rozpadające się przez niewinną wyprawę do Ikei, z której wychodzi się bez kupienia tego, po co się przyjechało? Ascetyczne próby zdrowego życia i powroty do alkoholowych imprez?  Kult młodości i strach przed starzeniem się? Sprinty randkowe przez pragnienie miłości? Śmierć czworonożnego przyjaciela? 

Kto w takich przypadkach może nam przynieść pokrzepiające słowa? Arystoteles? Epikur? Platon? Nietzsche? Spinoza? Kant? Wydawać by się mogło, że filozofia nie pomoże na tak błahe problemy, a jednak można w niej znaleźć pocieczenie nawet po ciężkim dniu w pracy. Ale czy w książce znajdziemy gotowe przepisy na poradzenie sobie z wyżej wymienionymi sytuacjami? Niekoniecznie - na całe szczęście! Można spokojnie usunąć słowo "poradnik" z tytułu tej pozycji. Powiedziałabym, że to zbiór wskazówek, które mogą pomóc w trudniejszych momentach. 

Łatwo znaleźć otuchę, zaledwie wetując wertując tę książkę - i to nie tylko ze względu na lekki i jakże humorystyczny styl autorki. Każda historia opatrzona jest komentarzem, co na dany temat powiedziałby konkretny filozof. Następnie znajduje się krótka nota biograficzna oraz jeszcze krótszy opis dzieła, z którym warto się zapoznać. Koniec rozdziału zwieńczony jest ramka z filozofią ratunkową, czyli podsumowaniem najważniejszych tez. 

Książkę zdecydowanie polecam. "Jak żyć? Poradnik dla nieogarniętych" nie uczyni Waszego życia idealnym, ale na pewno poprawi humor, kiedy nic nie idzie po Waszej myśli - niezależnie od tego, w jakim stopniu jesteście (nie)ogarnięci. 

Wydawnictwo: Wydawnictwo Buchmann
Data wydania: 26.02.2020
Liczba stron: 189
Przeczytane: 20.02.2020
Ocena: 7/10
Copyright © Satukirja , Blogger