4/24/2019

4/24/2019

Maciej Marcisz „Taśmy rodzinne”

Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Podobno. Tak słyszałam. Jednak co skrywają filmy? Powiedziałabym, że są one bardziej kolorowe… w emocje. Wideo daje nam możliwość zobaczenia tego, co ulotne w momencie robienia zdjęć. Przelotny dotyk, sztuczny uśmiech, zazdrosne spojrzenie, fałszywy smutek, nerwowy śmiech. A co skrywają „Taśmy rodzinne” Marcina Marcisza? 

Marcin Małys zbliża się do trzydziestki, jego kariera artystyczna to mrzonki, ma kilkutysięczny dług, a jego ostatnią deską ratunku jest obiecana przez ojca kwota na rozpoczęcie własnej działalności gospodarczej. Problem polega na tym, że ojciec zmienił zdanie i Marcin nie zobaczy obiecanych pieniędzy. Musi więc zrobić coś, żeby skłonić głowę rodu do zmiany zdania – szybko dochodzi do wniosku, że kluczem do sukcesu jest matka oraz rodzeństwo. Byłoby to dużo łatwiejsze, gdyby przez ostatnie lata mieli choć odrobinę cieplejsze stosunki. 

Mam wrażenie, że te taśmy skrywają wszystko, a jednocześnie nic. Książka miała opowiadać o magicznej i fatalnej sile pieniądza, narodzinach fortun nowobogackich, toksycznym poczuciu wyjątkowości oraz skutkach manipulowania wspomnieniami. To miała być opowieść o rodzinie. Tymczasem dostałam powieść o sile pieniądza oraz o rodzinie, przedstawionej z punktu widzenia ojca i syna. Cóż, dla mnie to za mało. Jeśli coś ma dotyczyć całej rodziny oraz zastosowany został podział na historię ojca i syna, powinno pojawić się też miejsce na relację matki oraz rodzeństwa. Ci ostatni zostali zepchnięci w odmęt, a najbardziej z nich siostra Marcina. To sprawiło, że większość wydarzeń stała się papierowa i subiektywna. 

Skoro powiedziałam już o niczym, czas zderzyć się ze wszystkim. Opis na okładce zdradza w zasadzie wszystko. Tak, to kochamy najbardziej – kiedy okazuje się, że punkt kulminacyjny to tak naprawdę coś z opisu książki. Czyta się, czyta, czyta i czyta, czekając w końcu na coś niespodziewanego… Cóż, tutaj tego nie ma. Wątek matki wprowadza odrobinę długo wyczekiwanego zamętu, ale nie ma efektu wow. Być może to kwestia stylu autora – dla mnie wszystko było zwyczajne, suche i bez polotu. Nie tego spodziewałam się po opowieściach rodzinnych. Czekałam na skrywane namiętności, nienawiść, zazdrość, miłość. Na uczucia, czyli to, co buzuje w każdej familii. 

Niemniej, sam pomysł na książkę był bardzo dobry. Spotkałam się więc kolejny raz z tym samym – pomysł świetny, gorzej z wykonaniem. Być może byłoby inaczej, gdyby wydawnictwo okroiło zapis na odwrocie książki. Z drugiej strony, wydarzenia mogłyby być zbyt przewidywalne. Może gdyby początkowy humor utrzymał się przez całą powieść... Trudno powiedzieć, to tylko gdybanie. 

Motyw taśm przewija się nie tylko w fabule, ale także w przepięknym wydaniu. Okładka książki stylizowana jest na kasetę VHS i zawiera stylizowane opakowanie – dokładnie takie samo, jakie w dzieciństwie zdarzało mi się porysować kredkami lub podrzeć. To rewelacyjny skok do przeszłości, cudowna sentymentalna podróż. Ponadto wnętrze ozdobione jest grafikami, a praca przy ostatniej części powieści po prostu mnie oczarowała. Zadziała na mnie bardzo refleksyjnie. 

Nie da się ukryć, że po „Taśmach rodzinnych” spodziewałam się zdecydowanie więcej. Wydanie jest obiecujące, pomysł na książkę wzbudza emocje, niemniej czegoś zabrakło. Niedobór emocji oraz elementów zaskoczenia negatywnie wpływa na moją ocenę powieści Marcina Marcisza.

Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 24.04.2019
Liczba stron: 304
Przeczytane: 21.04.2019
Ocena: 4/10

9 komentarzy:

  1. Szkoda, że słaba.. Duże nadzieje pokładałam w tej książce ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też. Bardzo duże rozczarowanie, ale trudno - zdarza się.

      Usuń
  2. Również liczyłam na lepszą recenzję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzeczywiście ciekawy pomysł na książkę, szkoda że tak słabo wypadła.

    OdpowiedzUsuń
  4. Na szczęście nie przepadam za takimi książkami

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Satukirja , Blogger