Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ksiązki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ksiązki. Pokaż wszystkie posty

5/23/2017

5/23/2017

Brian McClellan "Obietnica krwi"

Brian McClellan "Obietnica krwi"
Nikt, nawet Kez ze swoją armią szpiegów i zabójców, nie był w stanie tak całkowicie zniszczyć komuś życia, jak właśnie Kościół.

Chociaż przez dłuższy czas właściwie nie czytałam książek fantastycznych, wybierając jeśli już tylko fantastykę dla młodzieży, to nieustannie śledziłam nowości wydawnicze w tymże gatunku. Jakimś cudem nie zarejestrowałam momentu wydania "Obietnicy krwi", która ukazała się w 2015 roku. Kiedy więc w wakacje w 2016 roku odwiedziłam księgarnie, aby kupić coś z fantastyki, spojrzałam zdziwiona na ekspedienta, który zapytał mnie, czy czytałam trylogię o prochowym magach.

Nigdy nie można ufać mężczyźnie, który otacza się pięknymi kobietami. A już najmniej kapłanowi. 

Przenosimy się do świata monarchii, która zostaje obalona. Królowie zamiast budować kraj, rujnowali go i sprzedawali jego niepodległość, aby ratować własną skórę lub raczej własny majątek. Ale nadszedł tego koniec. Marszałek polny Tamas nie ma nic do stracenia - stracił już żonę, której morderca mógłby rządzić jego ukochanym krajem. Postanowił położyć temu kres i zamordować wszystkich Uprzywilejowanych. Sęk w tym, że każdy z nich podczas tej krwawej nocy wypowiedział przerażające słowa, które zaprzątają umysł Marszałka. Bujdy. Nonsens. A jednak... Wzywa do siebie Adamata, prywatnego detektywa, który ma odkryć przerażającą prawdę i poznać sens Obietnicy Kresimira.

Tylko dlatego, że coś jest dogmatem, nie znaczy wcale, że jest też prawdą.

Było mi wstyd patrzeć na tę książkę, którą czytałam od tak dawna. Zaczęłam, niby się wkręciłam, ale kiedy odkładałam ją na bok, jakoś mnie do niej z powrotem nie ciągnęło. W końcu się do niej naprawdę zabrałam, dotrwałam do połowy i powiedziałam, że jeszcze trochę i przerwę czytanie. Za mną było 300 stron, a w książce wciąż nic się nie działo. Wytrzymałam jeszcze trochę i... wreszcie się rozkręciło. I to tak, że nie mogłam się przestać czytać.

Nie da się polubić kogoś, kto zna twoją tajemnicę.

Niestety, książka jest rozwleczona za bardzo, a niektóre sprawy omawiane są bezsensownie po sto razy. Może mieć na to wpływ przedstawienie wydarzeń z perspektyw kilku bohaterów, choć wszędzie zachowana jest narracja trzecioosobowa, ale z punktem widzenia danej postaci. Ja taki zabieg uwielbiam - niezależnie od tego, w której osobie jest narracja. Tutaj też idealnie się to sprawdziło, gdyż wątków było zbyt dużo, aby wszystko kręciło się wokół głównego bohatera, a gdyby skupiono się tylko na wątkach mu bliskich, książka nie miałaby żadnego sensu i byłaby nielogiczna dla czytelnika.

- Tylko kiepski dowódca poddaje się kaprysom swoich podwładnych - odparł Adamat. - A jeszcze gorszy ignoruje to, czego chcą i potrzebują. 

Zastanawiam się, kto właściwie jest głównym bohaterem. Po opisie książki wydawać by się mogło, iż jest to Tamas, ale chociaż to on jest sprawcą zamieszania, to nie jest jedyną istotną postacią. Mam wrażenie, że głównych bohaterów jest trójka - wspomniany Tamas, jego syn Taniel oraz detektyw Adamat. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, jakoby z tej trójcy najgorzej wykreowany został właśnie Tamas, co nie znaczy, że jego osoba jest źle opisana. Po prostu wszyscy, którzy tworzą najważniejsze sceny, są idealnie stworzeni. Do tej grupy ważnych postaci dodałabym kolejnych: Olem (bardzo specyficzny stróż Tamasa, posiadający zdolność przydającą się wszystkim studentom podczas sesji - nie musi spać), Nila (służąca tamtejszej szlachty), Bo (Uprzywilejowany, przyjaciel Taniela z dzieciństwa) oraz Ka-poel (ruda dzikuska, towarzyszka broni Taniela). Moje serce skradł Taniel oraz Ka-poel, więc to na ich dalsze losy czekam z niecierpliwością. Chory psychicznie bóg także robi wrażenie.

Och, jest jak najbardziej żywy. Właśnie o to chodzi w wykorzystywaniu innych osób w roli środka nacisku. Nie nadają się do tej roli, jeżeli nie żyją.

Niestety, są też bohaterowie, którzy mi się mylili - chodzi tutaj o ścisły krąg współpracowników Tamasa. Każdy z nich zajmuje się czymś innym i wydaje się być bardzo charakterystyczną postacią, kiedy jest opisywany... No właśnie. Ale opis to tylko teoria. W biegu kolejnych wydarzeń wszyscy zlali mi się w jedno, a samo imię nic mi nie mówiło.

Wciąż jednak mam rodzinę i przyjaciół, jestem zatem bogatym człowiekiem.

Ale mała część kiepsko wykreowanych bohaterowów oraz dość nudna połowa książki to i tak mało, w porównaniu ze światem, jaki stworzył McClellan. Sam pomysł na poniekąd nowe istoty, jakimi są prochowi magowie, jest fenomenalny. O ile Uprzywilejowani mogą być porównywani do innych magicznych stworów, to prochowi magowie są zupełną nowością. Ale świat sam w sobie bardzo mi się podobał - szczególnie miasto Adopest, gdzie rozgrywały się najważniejsze wydarzenia. Na uwagę zasługuje też fakt, że autor przedstawił nie tylko kraj Adro, ale też kraje sąsiadujące. Adro dla czytelnika już jest miejscem odległym, a jeszcze dodatkowo Taniel opowiada o egzotycznych i odległych krajach, gdzie brał udział w bitwach. Abstrakcja do kwadratu.

Istnieje różnica między wiarą w coś, czego nigdy nie widziałeś ani nie doświadczyłeś, a wiedzą z pierwszej ręki o tym, że coś jest prawdziwe.

Do gustu przypadł mi też sposób napędzania akcji - z jednej strony było to rozwiązywanie zagadki przez detektywa, a z drugiej strony był to pościg Uprzywilejowanej przez Taniela. Trzonem była jednak zagadka, która przez część osób była lekceważona, uważana za przesąd, ale część osób czuła jej wagę. Być może śledztwo nie wnosiło czegoś na bieżąco do innych wątków, ale pozwalało je lepiej zrozumieć.

Czasem miłość wydawała mu się jakimś obcym pojęciem, stosowanym w poezji, nie w życiu.

Jedną z rzeczy, której obawiałam się najbardziej, było to, czy książka nie jest zbyt bardzo przesiąknięta polityką. Mamy zamach stanu, różne warstwy społeczne, kształtowanie się struktur państwa od nowa, ryzyko wojny... Dodać do tego świat fantastyczny, a można byłoby łatwo się pogubić. Ale nie. Wszystko jest jasno przedstawione, w sposób nieskomplikowany, a jednocześnie głęboki i logiczny. Także obawiałam się, czy kwestie geograficzne mnie nie przytłoczą, bo to właśnie one sprawiają, że odcinam się od większości książek high fantasy. Mapki w Tolkienie nie pomogły i nie pomogą w żadnej książce, jakkolwiek ładne i kuszące by nie były. Tutaj mapki też są i to nawet trzy. Skoro książkę zaczęłam czytać dawno temu, to zapomniałam, że te pomoce są na jej początku. Poradziłam sobie bez nich i nawet nie miałam żadnego kłopotu - ja, która nie ogarnia geografii magicznych krain - więc jeśli ktoś się boi, to nie ma czego.

Gavril, tak, on da radę. O ile jest na tyle trzeźwy, żeby coś widzieć, i na tyle pijany, żeby nic nie myśleć.

Czy książkę polecam? Tak. Czy przeczytam drugą część? Tak. I pomyśleć, że "Obietnicę krwi" miałam ochotę rzucić na półkę, nie docierając nawet do połowy. Nie zniechęcajcie się początkiem, bo kiedy akcja się rozkręci, autor wszystko Wam zrekompensuje. Kawał dobrej fantastyki i tyle.

- Co to za bzdury?! - krzyknął brygadier. - Pan oszalał.
- Czasem myślę, że tak byłoby prościej - powiedział Tamas. 

Przeczytane: 30.04.2017
Ocena: 7/10


10/03/2016

10/03/2016

Co z tymi formatami?

Co z tymi formatami?
No właśnie? Co z tymi formatami? Audiobook? E-book? Książka papierowa? Czy można powiedzieć, że któryś z tych typów książek jest najlepszy? Albo najgorszy? Nie. To od czytelnika zależy, jaki typ książek preferuje. O ile kiedyś było wyraźnie widać, że książki tradycyjne są najpopularniejsze, teraz to się zmienia. Cena e-booków i brak fizycznej postaci przemawiają tak bardzo na korzyść, że coraz częściej spotykam się z ludźmi, którzy tolerują elektroniczną półkę, ewentualnie kolekcjonują książki warte posiadania. Niemniej, książki w formie audio wciąż są mało rozpowszechnione. Co ja sądzę na ten temat?


Książka papierowa

W moim przypadku królują książki papierowe, choć zdarzały się romanse z innymi formatami. Teraz tego żałuję, gdyż wirtualnie przeczytane książki jednak chcę mieć na półce.Obecnie jestem na etapie doposażania biblioteczki i raz na jakiś czas zamawiam te pozycje, które połknęłam w formie elektronicznej lub wypożyczyłam egzemplarz papierowy z biblioteki. 

Mnóstwo ludzi narzeka na opasłe tomiszcza i małe półki w mieszkaniu, ale mi to nie przeszkadza. Już dawno zaakceptowałam fakt, że nigdy nie będę miała wystarczająco dużo miejsca na książki. No trudno, tyle. Wciąż kombinuje tak, aby upchnąć w pokoju jeszcze więcej i więcej książek. U mnie problem polega na tym, że wszystkie chce mieć w swoim pokoju. Żadne dzieciątko nie może leżeć na półce w innej części domu. Nie i koniec. Moje. Założę się, że taka zbłąkana owieczka płakałaby za mną, a ja za nią. Dochodzi też kwestia tego, że kiedyś chcę mieć biblioteczkę. Prawdziwą biblioteczkę, a nie półkę. Cztery ściany i mnóstwo regałów z książkami. Jedno z moich największych marzeń to posiadanie wszystkich książek, jakie kiedykolwiek przeczytałam. 

Co się też tyczy postaci książek - słyszę głosy, które twierdzą, że tradycyjnych książek nie da się nosić ze sobą w każde miejsce. Naprawdę?! Nie zauważyłam. Książkę zabieram ze sobą wszędzie. Naprawdę wszędzie. Z domu na pewno nie wyjdę bez niej. Ba, nawet jeśli mam tylko 100 stron do końca, to muszę wziąć ze sobą jeszcze drugą książkę lub zostawić tę w domu, a w drogę zabrać coś nowego. Zaznaczę też, że u mnie wyjście z domu oznacza często wyjście na cały dzień, w związku z czym w mojej torbie musi jeszcze znaleźć się miejsce na szereg innych (obiektywnie ważniejszych) przedmiotów, a mój kalendarz objętościowo przypomina książkę. Na uczelnie zabieram też notatki, zeszyt, teczkę ze slajdami i... książki potrzebne na zajęcia. Nie pamiętam, kiedy ostatnio narzekałam na brak miejsca w torbie. Nie lubię specjalnie ogromnych torebek, ale kupując nową, uwzględniam włożenie do niej książki. Mikroskopijna książka to mój czytelniczy wróg. 

Kolejną sprawą jest to, że zaznaczam w tekście interesujące fragmenty. Uwielbiam to robić za pomocą zakładek indeksowych. Kolorowe karteczki towarzyszą mi już od dwóch lat i naprawdę nie wiem, jak wcześniej mogłam bez nich funkcjonować. 

Lubię też książki dotykać. Zapach zapachem, ale kocham wyczuwać szorstkość papieru pod palcami. Obcowanie z okładką też należy do przyjemnych doznań. Nawet już sam wydrukowany tekst jest czymś niesamowitym. Choć tutaj jest trochę minusów - nie lubię książek o bardzo białych kartkach, małej czcionce i niewielkich marginesach. W książce tradycyjnej nie mogę tego, niestety, zmienić. Ale często ukazuje się kilka wydań, a wtedy istnieje szansa, że jednak któreś z nich przypadnie moim oczom do gustu. 

Kolejną małą wadą jest kruchość papieru. Istnieją ludzie, którzy aż do przesady dbają o swoje książki. Ja się do nich nie zaliczam, ale irytuję się, jeśli rogi jakiegoś egzemplarza się zagną lub ubrudzą. A zalanie książki? Nie, koszmar. Tego już nie mogę znieść. Mimo wszystko często mam wrażenie, że papier wcale nie jest taki kruchy. Co jest na piśmie, to jest na piśmie. 

Oprócz tego dodam, że jestem tradycjonalistką i nie lubię zbyt dużego postępu technologii. Są obszary (głównie z zakresu muzyki), gdzie technologia jest czymś cudownym. Ale książka to książka. Papier ma swój klimat, którego nic nie jest w stanie oddać. Żadna elektronika. 


Audiobook

Ostatnio coraz częściej sięgam po książki w formie audio, głównie w okresie jesiennym i zimowym. Jakiś czas temu nie wyobrażałam sobie, abym mogła coś takiego robić.Pierwsze moje styczności z takimi książkami były katuszami... A jednak!

Co sprawiło, że pokochałam audiobooki? Przede wszystkim to, że mogę ich słuchać, kiedy nie mogę czytać, nie mam rąk do trzymania książki. Z początku sięgałam po audio przed snem. Kiedyś ciągle  w takim momentach słuchałam muzyki, ale ona zbyt bardzo mnie rozbudza. Owszem, są utwory (szczególnie fińskie), które mnie usypiają, jednak i tak potrafiłam leżeć godzinami i nie spać. Tak więc odkryłam tę formę książek i sprawdziło się to idealnie. Są też dni, kiedy światło wieczorami mnie drażni lub jestem zbyt zmęczona, aby obciążać dłonie książką. Wtedy mój umysł zostaje uratowany przez audiobooka. Ubiegła jesień oznaczała dla mnie wzmożone prace ręczne, ponieważ intensywnie robiłam szaliki na drutach. Ubolewałam, że nie mogę czytać... No i w ten sposób znów uratowały mnie audiobooki. Chociaż nie zawsze mam ochotę na typową książkę w tej wersji. Czasami, jeśli chcę się ogólnie zapoznać z daną lekturą, ale bez wysłuchiwania jej godzinami, sięgam po prostu po słuchowisko. Teatr Wyobraźni ma niesamowity klimat! Co prawda jedno nie jest tożsame z drugim, jednak jest porównywalne. 

Wielkim minusem jest to, że podczas takiej lektury nie mogę słuchać muzyki. Zawsze chętnie sięgam po muzykę, podczas czytania także (choć kiedyś częściej). W przypadku audiobooków muszę mieć słuchawki na uszach. Inaczej się nie skupię na tym, co czytam/słucham. Oznacza to, że forma ta nie należy do specjalnie wygodnych. Po godzinie mam dość. Ale niespecjalnie mi to przeszkadza. Tego typu książki wypełniają mi długą ciszę przy innych czynnościach, które wykonuje w domu. Rzadko przekracza to czas godziny, więc nie mam powodów do narzekania. 


E-book

W wakacje po maturze chodził mi po głowie czytnik. Stwierdziłam, że sprawdzi się na studiach. Moja mama uznała, że to dobry znak i powinnam iść z postępem. Miałam pewne obawy, ale dobrze. Udałyśmy się do sklepu. No przecież będzie taniej. Raz wydam pieniądze na czytnik, a później będę mogła nabywać książki po niższej cenie. Niestety, tak nie było. 

Czy e-book jest faktycznie taki tani? Moje doświadczenie pokazuje, że tak naprawdę jest niewiele tańszy od zwykłej książki, a dostajemy coś wirtualnego. Czy, patrząc czysto ekonomicznie, opłaca się to? Jak na moje oko - nie. Czytniki są w różnej cenie i to od czytelnika zależy, jaki model i za ile wybierze. Jeśli ktoś czyta bardzo dużo i żadnej książki nie chce mieć w formie tradycyjnej, wówczas taki zabieg jest korzystny (i tak często słyszę, że ktoś chce sobie dodatkowo sprawić takową książkę do swojej biblioteczki). Ale kiedy zwróci się koszt czytnika, jeśli książki elektroniczne są niewiele tańsze? No właśnie. Kiedy już się zwróci, to czytnik się znudzi, albo na rynek wyjdzie nowy, jakże atrakcyjny model. Nowy czytnik i nowa suma do odrobienia.

Jeśli chodzi o rozmiary i noszenie czytnika w torbie... To też zajmuje miejsce, tym bardziej że należy sprzęt umieścić w etui. Czasami lepiej wziąć ze sobą cieńszą książkę, bo jest ona mniejsza od czytnika. Poza tym, ja wolę mieć więcej ciężaru w torbie, aniżeli istniałoby ryzyko, że czytnik się rozładuje. Martwienie się o to, czy jest naładowany? Nie, po całym dniu na uczelni nie mam na to ochoty. 

Ciekawą sprawą jest też dostępność książek w formie elektronicznej. Debiutanci zazwyczaj wydają swoje książki tylko jako e-booki, ponieważ jest to tanie. Ale nie sądzę, aby to wyrzuciło książki papierowe z rynku. Nie orientuje się, jak to wygląda teraz, ale kiedy ja czytałam, nie było dostępnych upragnionych przeze mnie książek w formie elektronicznej. Wiem, że wybór jest ogromny, ale obawiam się, że wśród mnóstwa pozycji nie znalazłabym wszystkich tytułów, jakie chciałam przeczytać, co wynika z mojego dość dziwnego upodobania. 

Nic mnie nie przekona - możliwość słuchania muzyki, zmiana czcionki i e-papieru, podświetlany wyświetlacz, który oznaczałby czytanie gdzieś, gdzie nie ma światła, czy inne cacka. Nic. Po prostu nic. Ja i mój czytnik żyliśmy razem ponad dwa miesiące. Były to intensywne dwa miesiące, po których moja biblioteka wciąż się nie pozbierała. Jesteśmy w separacji, a ja wciąż kupuje książki, jakie przeczytałam w formie elektronicznej. 

Plusem była szybkość czytania, która naprawdę wzrosła. Pożerałam książki w mig... A później o nich zapominałam. Nurtowało mnie, dlaczego nie pamiętam fabuły, a bohaterowie są tacy mgliści. Aż w końcu znalazłam wyniki badania psychologicznego, które potwierdziło te dwie sprawy. Może i czyta się szybciej w takiej formie, ale mniej się zapamiętuje. Tak do końca tego nie sprawdziłam, bo na czytniku nie przeczytałam żadnej naukowej książki na studia. Po prostu przestaliśmy się kochać na kilka tygodni przed rozpoczęciem mojego pierwszego roku akademickiego. 


Zdaje sobie sprawę z tego, że każdy ma swoje gusta i swoje preferencje. Ja mam właśnie takie. Jednocześnie szanuję ludzi, którzy idą z postępem i korzystają z czytników na potęgę. Zauważyłam też, że dzięki temu wynalazkowi czyta w moim gronie więcej osób, które wcześniej z książkami miały trochę na bakier. To dobrze, bardzo dobrze. Cieszę się, że ktoś zaczął w ogóle zaczął czytać. Forma nie jest istotna, ponieważ każda jest dobra. Liczy się czytanie samo w sobie, bo przecież czyta się to samo, niezależnie od postaci książki. Jak dla mnie świat byłby smutnym miejscem bez książek tradycyjnych. Są one bowiem namiastką magii, której nie odda żadna technologia.

A Wy jakie macie zdanie na ten temat? I jak wyglądają Wasze preferencje formatowe?



Copyright © Satukirja , Blogger